Był ciepły wieczór. Słońce chyliło się ku zachodowi nad wzgórzami Judy. Król Dawid wszedł do swojej komnaty. Zastał tam Salomona przed wielkim miedzianym lustrem. Chłopiec – już prawie mężczyzna – włożył na siebie szatę ojca: ciężką, purpurową tunikę z wyszywanymi złotem lwami i liliami na ramionach. Ręce tonęły w za długich rękawach, a rąbek ciągnął się po podłodze jak tren.
Salomon próbował stanąć prosto, ale szata była za duża. Lekko się potknął ale zaraz złapał równowagę. Spojrzał w lustro – z mieszaniną dumy i niepokoju.
Dawid oparł się o framugę drzwi, skrzyżował ramiona i uśmiechnął się.
– Wyglądasz jak król, który jeszcze nie wie, czym jest tron – powiedział cicho.
Salomon zarumienił się i chciał zdjąć szatę, ale Dawid powstrzymał go gestem.
– Zostaw. Przymierz. Poczuj ciężar.
Bo korona to nie tylko złoto.
To odpowiedzialność.
To porządek, którego świat potrzebuje – i którego ty potrzebujesz.. w sobie.
Salomon poprawił złoty pas, który mu zwisał prawie do kolan.
– Ojcze, czy nie odnosisz wrażenia, że wszystko się wali? Filistyni na granicach się burzą. Nasze własne plemiona się kłócą. W pałacu intrygi. Nawet w moim sercu... chaos. Jak ja mam to wszystko uporządkować?
Dawid podszedł bliżej. Położył dłoń na ramieniu syna – tam, gdzie spoczywał wyszywany lew.
Wyszli na taras. Wieczór robił się chłodny, ale powietrze czyste – jak po deszczu, który zmył kurz dnia. Nad Jerozolimą powoli zapadała noc. Tu i ówdzie migotały pochodnie strażników na murach. Gdzieś w oddali słychać było beczenie owiec wracających do zagród. Nad głowami – niebo pełne gwiazd, jakby ktoś rozsypał diamenty na czarnym aksamicie.
Salomon wciąż miał na sobie szatę ojca. Teraz, w blasku księżyca, purpura wydawała się ciemniejsza, złote lwy – żywsze. Chłopiec oparł się o balustradę i spojrzał w dół, na miasto.
– Patrz, ojcze – powiedział cicho. – Tam, w dole, wszystko wydaje się takie małe i łatwe. Domy. Ludzie. Nawet pałac. Ale gdy jestem w środku… wszystko wydaje się za duże. Za trudne. Jak mam to uporządkować?
Dawid przeszedł wolnym krokiem obok niego. Nie patrzył na miasto. Patrzył w niebo.
– Porządek nie zaczyna się od ziemi, Salomonie.
Zaczyna się tam. – Wskazał palcem w górę. – Tam, gdzie tron nie drży.
Pan jest królem.
Oblekł się w dostojność;
Pan oblekł się i przepasał mocą,
Utwierdził okrąg świata, tak że się nie zachwieje.
Mocno stoi twój tron od dawna,
Tyś jest od wieczności.
Zamilkł. Lekki wiatr poruszył szatą Salomona.
– Widzisz? – kontynuował. – Jego tron istniał, zanim powstały góry.
Zanim morze otrzymało swoje imię.
Zanim ja wziąłem pierwszy oddech. I będzie istniał długo po tym jak ty oddasz swoje ostatnie tchnienie.
On nie musi niczego porządkować – bo wszystko już jest w Jego rękach. On jest Bogiem porządku. To On z chaosu wyprowadził nasz świat. Stworzył wszystko słowem swojej mocy i dał nam słowa aby uporządkować ten świat. Porządkujemy, gdy nadajemy imiona temu, co ma znaczenie. A największy porządek wprowadza On sam, odwieczne Słowo. Wszystko, nawet okrąg ziemi trwa dzięki mocy Jego słowa.
Salomon odwrócił się do ojca.
– Ale ja ciągle muszę zabiegać o porządek. Pomimo tego, że mamy prawo nadane z góry wciąż walczymy z nieporządkiem. Wciąż mamy wrogów. Mam swoje nieposkromione i przeciwstawne myśli.
Dawid skinął głową powoli.
– Właśnie dlatego On daje świadectwa.
Nie po to, byś je po prostu przeczytał jak księgę.
Ale byś je pokochał, żył nimi. Wtedy staną się jak lampa dla twoich ścieżek.
Podszedł do małego stolika, gdzie leżał zwój. Rozwinął go – to był Psalm, jeszcze świeży, zapisany przez skrybów atramentem węglowym, który nie zdążył jeszcze wyblaknąć.
– Posłuchaj dalej:
Podnoszą rzeki, Panie,
Podnoszą rzeki swój głos,
Podnoszą rzeki swe wzburzone fale.
Nad szum wielkich wód, nad potężne fale morskie,
Mocniejszy jest Pan na wysokości.
Świadectwa twoje są godne wiary,
Ozdobą domu twego, Panie, jest świętość po wsze czasy.
Salomon zadrżał – nie z zimna.
– To jak… moje lęki. Jak intrygi w pałacu. Jak Filistyni. Jak moje własne myśli w nocy. One podnoszą swój głos i krzyczą.
Dawid położył dłoń na ramieniu syna.
– Tak. One takie są. Jak te skowyczące psy.
Ale Jego głos jest potężniejszy.
I Jego porządek – solidniejszy, trwalszy.
Wziął kamyk z balustrady, którym bawił się wcześniej i podał go Salomonowi.
– Weź. To tylko mały kamyk. Poczuj jego twardość i niezmienność.
To jak świadectwo JHWH.
Jest Twarde. Niezmienne.
Jak Jego raz na zawsze dane słowo.
Kiedy wszystko się wali – trzymaj się go.
Salomon zacisnął dłoń na kamyku.
– A co masz na myśli mówiąc o świętości? Mówiłeś, że przystoi Jego domowi…
Dawid spojrzał na miasto – na przyszłą Świątynię, której kształty już rysował w głowie.
– Dom Boży to nie tylko kamienie.
To twoje serce.
To twoje rządy.
To lud, który poprowadzisz. (Pamiętaj, owszem, zawsze znajdą się w nim zdrajcy ale też zawsze JHWH zachowa w tym ludzie wierną resztkę...)
Świętość to nie ciężar.
To porządek w chaosie.
To prawda w kłamstwie.
To miłość w morzu nienawiści, zemsty i niezaspokojonej pożądliwości.
Salomon spojrzał na szatę, która teraz leżała na nim lepiej – jakby sama się dostosowała.
– Więc mówisz… jeśli będę słuchał świadectw…
– …to porządek przyjdzie sam.
Nie siłą.
Nie twoją mądrością.
Ale z Jego tronu w niebie.
Dawid objął syna ramieniem. Stali tak – król i następca – pod niebem, które nie drżało.
– Zapamiętaj, Salomonie:
Nie ty porządkujesz świat.
Ty wchodzisz w porządek, który już jest.
I wtedy – nawet w za dużej szacie – będziesz królem.
Salomon spojrzał w niebo.
I po raz pierwszy… poczuł ulgę zamiast ciężaru.
Świadectwa twoje są godne wiary,
Ozdobą domu twego, Panie, jest świętość po wsze czasy.
Wiatr zawiał mocniej. Daleko, na horyzoncie, nad Wielkim Morzem błysnęła błyskawica – jakby echo słów Dawida. (ha-Yam ha-Gadol - wielkie morze)
– Zapamiętaj to, Salomonie – powiedział król, patrząc mu głęboko w oczy. – Gdy będziesz rządził, gdy fale życia będą się wznosić, gdy wrogowie będą podnosić swój głos, gdy mądrość będzie wydawać się za mała – przypomnij sobie tę pieśń. Bo jest tylko jeden Król, którego tron nie zachwieje się nigdy.
Dawid umilkł na chwilę. Wiatr z gór przyniósł zapach wilgotnej ziemi i odległe głosy pasterzy. Salomon wciąż patrzył w gwiazdy, ale jego dłoń zacisnęła się na skraju szaty ojca – jakby bał się, że słowa zbyt szybko ulecą w noc.
– Ojcze – szepnął – mówiłeś o świadectwach. Co to znaczy? Jakie to świadectwa? I dlaczego są one wiarygodne?
Dawid wyprostował się powoli. Podszedł do krawędzi tarasu, gdzie kamienna balustrada była jeszcze ciepła od słonecznego dnia. Rozejrzał się dokoła jakby szukając od czego zacząć.
– Świadectwa – zaczął cicho, ale z taką mocą, że jego głos zdawał się odbijać od murów – to nie tylko kamienne tablice, choć i one są ich częścią. To nie tylko słowa wypowiedziane na Synaju.
To wszystko, co Bóg powiedział i zrobił – i co wciąż robi.
Salomon próbował dostrzec to, na co wydawał się patrzeć jego ojciec. Dawid odwrócił się do niego.
– Posłuchaj, synu.
Świadectwo pierwsze: Stworzenie.
Każde drzewo, które rośnie bez twojego rozkazu. Każda gwiazda, która nie spada, choć nikt jej nie trzyma. Każdy oddech, który bierzesz – to świadectwo, że On jest i że panuje.
Kiedy patrzysz na morze i widzisz, że nie przekracza granicy brzegu – to świadectwo mocy Jego słowa: „Dotąd dojdziesz i nie dalej!” (Hi 38,11).
Salomon skinął głową, ale oczy miał szeroko otwarte.
– Świadectwo drugie: Wyjście z Egiptu.
Pamiętasz, jak opowiadałem ci o nocy, gdy anioł śmierci przeszedł obok domów naznaczonych krwią? O morzu, które się rozstąpiło? O mannie, która spadała co rano?
To nie bajki, Salomonie. To świadectwa – zapisane w sercach milionów, wypalone w pamięci narodu. Bóg pamięta o swoich obietnicach, o swoim ludzie. Bóg nie tylko przemawia – On działa.
Dawid pochylił się i podniósł z ziemi inny mały kamyk. Obracał go w palcach.
– Świadectwo trzecie: Ja.
Pasterz, który zabił lwa i niedźwiedzia. Chłopiec, który pokonał olbrzyma takim oto kamykiem. Ale też Król, który upadł – i został podniesiony.
Moje życie to świadectwo Jego łaski. Moje grzechy – tak, nawet one. Bo kiedy płakałem w jaskini Adullam, On mnie słyszał. Kiedy tańczyłem jak szalony przed Arką Przymierza, gdy lewici sprowadzali ją do Jerozolimy - On się radował.
Bóg nie ukrywa prawdy o nas – ale też nie ukrywa i nie żałuje swojej łaski.
Salomon przełknął ślinę.
– A dlaczego wiarygodne? Czemu tak mówisz?
Dawid uśmiechnął się – tym razem smutno, ale z głębokim pokojem.
– Bo nie zawiodły nigdy.
Nie w jednym pokoleniu. Nie w jednym narodzie.
Abraham uwierzył – i stał się ojcem narodów.
Mojżesz zaufał – i wyprowadził lud z niewoli.
Ja zwyciężałem i upadałem – za jednym i drugim kryła się Jego cudowna, niepojęta łaska.
A ty, Salomonie… ty będziesz budował Dom. I jeśli będziesz słuchał świadectw, one poprowadzą cię dalej niż twoja mądrość. Bóg doprowadzi swoje dzieło do końca.
Dawid podniósł kamyk ku niebu.
– Świadectwa są wiarygodne, bo są jak ten kamyk. Pamiętasz?
– Tak, twarde, prawdziwe, niezmienne.
– Ludzie kłamią. Królowie upadają. Mądrość ludzka się myli.
Ale Słowo Boga trwa na wieki (Iz 40,8).
I dlatego w Domu, który zbudujesz, przystoi świętość – bo to Dom świadectwa Jego wierności.
Salomon spojrzał na ojca, potem na miasto, a w końcu na niebo.
– A jeśli… jeśli ja zawiodę? Jeśli te fale we mnie czy na świecie zaleją mnie i przemogą?
Dawid położył dłoń na głowie syna.
– Wtedy wróć do świadectw.
Do stworzenia. Do wyjścia. Do mojej historii. Do obietnicy dotyczącej Ostatniego Kapłana i Króla, który dopiero nadejdzie – bo On sam stanie się największym świadectwem:
„On nie będzie potrzebował świadectwa od ludzi...sam JHWH poświadczy jego tożsamość” (Jn 3,16).
O tak, świętość nie jest ciężarem – jest odpowiedzią.
Bo w Domu Króla, który panuje od wieków, my nie tylko pomieszkujemy – my należymy do niego.
Wiatr ucichł.
Gwiazdy świeciły jaśniej.
A Salomon, przyszły król, po raz pierwszy poczuł, że jego serce bije w rytm innego tronu.
I tak, pod gwiazdami Judei, młody Salomon nauczył się pierwszej i największej lekcji królewskości:
Prawdziwa władza nie polega na tym, by panować nad ludźmi – lecz by ukorzyć się przed Tym, który panuje nad sercami pasterzy i królów.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz