środa, 2 marca 2016

ŚMIERĆ, EWANGELIA SUKCESU I JA



Durham, N.C. - w czwartek rano, kilka miesięcy temu, dostałam telefon od asystenta mojego lekarza. Mówi mi, że mam 4-stadium raka. Skurcze żołądka, na które cierpiałam nie były spowodowane wadliwym pęcherzykiem żółciowym, ale przez ogromny guz.

Mam 35 lat. Dokonałam wielu rzeczy. Lecz nagle świat stał się dla mnie bardzo mały. Opadłam na kolana i zapłakałam. Zadzwoniłam do mojego męża. Był niedaleko. Czekałam, aż przybył, żeby móc objąć się ramionami i powiedzieć to, co musi być powiedziane w takim momencie. Pokochałam cię na zawsze. Jestem bardzo wdzięczna za nasze wspólne życie. Proszę, dbaj o naszego syna. Potem wyprowadził mnie z mojego biura do szpitala, aby rozpocząć to, co zostało z mojego nowego życia.

Ale jedną z moich pierwszych myśli była również ta: O Boże, to jest ironia. Niedawno napisałam książkę pod tytułemBlessed” (Błogosławiony, szczęśliwy).

Jestem historykiem amerykańskiej ewangelii sukcesu. Mówiąc prościej, ewangelia sukcesu – to przekonanie, że Bóg da zdrowie i bogactwo tym, którzy mają odpowiedni rodzaj wiary. Spędziłam 10 lat na wywiadach z tele-ewangelistami szafującymi duchowymi formułami, jak zarobić pieniądze z Bożego cudu. Trzymałam ręce osób na wózkach inwalidzkich, o które modliły się gwiazdy znane z cudownego dotyku. Siedziałam w domach ludzi i słuchałam o tym, jak nigdy nie posiadaliby obecnego domu marzeń bez zachęty, którą usłyszeli w niedzielę.

Pojechałam na pielgrzymkę z Faith Healer [uzdrowiciel wiarą] Benny Hinn’em i 900 turystami, żeby przejść śladami Jezusa w Ziemi Świętej i zobaczyć, co ludzie będą gotowi zaryzykować dla szansy na własny cud. Zmarnowałam rodzinne wakacje upierając się, żeby mnie podrzucić na najbardziej pokazowe nabożeństwo mega-kościoła w mieście. Jeśli była rzeka płynąca przez sanktuarium, orzeł latający swobodnie w audytorium lub ogromny, kręcący się posąg Złotego Globu, byłam tam.

Dorastając w latach ‘80 na preriach Manitoba w Kanadzie – teren głównie zasiedlony przez mennonitów, uczono mnie na moim biblijnym obozie anabaptystycznym, że niewiele było rzeczy bliższych Bożego serca niż pacyfizm, prostota i zdolność do wyrażenia pochwały sąsiedzkiego kombajnu (John Deere Turbo) bez zazdrości. Choć mennonici są najlepiej znani z ich czepków i konnych zaprzęgów, są oni, w przeważającej części, kapitalistami w cywilu, jak reszta z nas. Uwielbiam ich. Wyszłam za jednego.

Ale kiedy pewni mennonici w moim rodzinnym mieście zaczęli dawać pieniądze dla pastora, który jeździł motocyklem na scenie motocyklem, który mu dali na nowe święto kościelne o nazwie "Dzień Doceniania Pastora" - byłam naprawdę zaskoczona. Każdy też, z kim rozmawiałam mówił szczerze, że chce zdobyć bogactwo po to, by błogosławić innych. Ale mennonici?! Spośród wszystkich ludzi – tradycja, która kiedyś z podejrzliwością patrzyła na blask chromowanych zderzaków i luksusowych firan - jak mogli teraz uczestniczyć w zgromadzeniu, które kocha nieograniczone gromadzenie?!

Zagadka z mennonickiego mega-kościoła stała się moją intelektualną obsesją. Nikt wtedy jeszcze nie napisał zrównoważonej oceny tego, w jaki sposób ewangelia dobrobytu [sukcesu] wyrosła z małych przebudzeń namiotowych w całym kraju w latach ‘50 do jednej z najbardziej popularnych form amerykańskiego chrześcijaństwa – i dlatego zdecydowałam się to zrobić. Dowiedziałam się, że ewangelia dobrobytu wyrosła częściowo z amerykańskiej metafizycznej tradycjiNowa Myśl” [New Thought]. (Owoc późniejszych 19-wiecznych nauk o sile umysłu: Pozytywne myśli przynoszą pozytywne okoliczności, a negatywne myślinegatywne okoliczności).

Odmiany tego przekonania stały się fundamentalne dla rozwoju psychologii samopomocy. Dziś jest to standardowy moment "Aha!" w zajęciach Oprah LifeClass. Jest to również powód, dla którego twój wujek ma kopię "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" [“How to Win Friends and Influence People”]. Jest to również powód, dla którego ponad 19 milionów kupiło „Sekret” ["The Secret"]. (Zachowaj swoje pieniądze: tajemnica polega na pozytywnym myśleniu). Te wyobrażenia o potędze władzy umysłu stały się popularną odpowiedzią na trudne pytanie: dlaczego niektórzy ludzie są uleczeni, a niektórzy nie?

Współczesną ewangelię sukcesu można bezpośrednio przypisać teologii pastora E. W. Kenyon [przełom XIX i XX w.], którego ewangeliczna interpretacja Nowej Myśli uczyła chrześcijan wiary, że ich umysły były potężnymi inkubatorami dobra lub zła. Chrześcijanie, jak radził Kenyon, muszą unikać słów i pojęć, które tworzą choroby i ubóstwo; Zamiast tego powinni powtarzać: "Bóg jest we mnie. Boże możliwości należą do mnie. Boża siła jest moja. Boże zdrowie jest moje. Jego sukcesjest mój. Jestem zwycięzcą. Jestem zdobywcą". Albo, jak wyznawcy „prosperity” [czyli powodzenia] podsumowali to dla mnie "Jestem błogosławiony".


Jednym z największych triumfów ewangelii sukcesu jest popularyzacja terminu "błogosławiony". Mimo, że poprzedzał ewangelię dobrobytu [prosperity-sukcesu], szczególnie w czarnym kościele, gdzie "błogosławiony" oznaczało potwierdzenie dobroci Boga - to właśnie kaznodziejowie prosperity zalali tym zwrotem fale radiowe. "Błogosławiony" – jest skrótem przesłania ewangelii dobrobytu. Widzimy to wszędzie, od serialu "The Blessed Life" do samo-usprawiedliwienia u Joela Osteen’a, pastora największego amerykańskiego kościoła, który powiedział w programie Oprah w swojej Teksaskiej rezydencji, że "Jezus umarł, abyśmy mogli prowadzić obfite życie. "

W ciągu ostatnich 10 lat "bycie błogosławionym" stało się pełnoprawnym zjawiskiem amerykańskim. Kierowca może wybrać między tablicą rejestracyjną standardową, produkowaną masowo "Jezus jest Panem" lub… nowością "Błogosławiony", za $16.99, z gustownego aluminium. Gdy gwiazda "America Next Top Model" zdjęła koszulę, widzowie zobaczyli właśnie to słowo wytatuowane nad jego wykształconymi mięśniami piersiowymi. Gdy Amerykanie chwalą się na Twitterze tym, jak dobrze im w Święto Dziękczynienia, #blessed jest standardowym hashtagiem. To takie skromne przechwalanie się gwiazd. #Blessed [błogosławiony, szczęśliwy] to jedyny odpowiedni podpis do rozchodzących się zdjęć z wakacji alpejskich i żeglarstwa rodzinnego w ledwo widzialnym stroju bikini. Ten podpis mówi: "Mam to! I stąpam wystarczająco mocno po ziemi, żeby wiedzieć, że to jest szaleństwo". Albo też inny napis: "Bóg dał mi to. [Urocze ciarki po plecach.] To nie moja wina, że jestem błogosławiony".

Błogosławiony, to termin mocno obciążony, ponieważ zaciera różnicę między dwoma bardzo różnymi kategoriami: dar i nagroda. Może to być zwrot wyrażający prostą wdzięczność. "Dzięki ci, Boże. Sam nie byłbym w stanie zabezpieczyć tego dla siebie". Ale może to również oznaczać, że została ona zasłużona. "Dziękuję, MNIE. Za bycie tym rodzajem osoby, która robi to dobrze". Jest to idealne słowo dla amerykańskiego społeczeństwa, które mówi, że wierzy, że amerykański sen opiera się na ciężkiej pracy, a nie na szczęściu.

Gdyby Oprah mogła wyeliminować jedno słowo, byłoby to "szczęście" [luck]. "Nic w moim życiu nie jest łutem szczęścia", twierdziła w swoim telewizyjnym show. "Nic. Wiele łaski. Wiele błogosławieństw. Dużo boskiego porządku. Ale nie wierzę w szczęście. Dla mnie szczęście to moment, kiedy przygotowanie spotyka się z okazją". To jest Ameryka, gdzie nie ma żadnej porażki, rozpadania, jest tylko właściwe rozplanowanie. Tragedie są po prostu testami charakteru.
To jest powód, dla którego sąsiadka zapukała do naszych drzwi, aby powiedzieć mojemu mężowi, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.
"Chciałbym to usłyszeć", mój mąż powiedział.
"Słucham?" Powiedziała zaskoczona.
"Chciałbym usłyszeć powód dla którego moja żona umiera", powiedział w ten swój słodko-kwaśny sposób.

Moja sąsiadka nie próbowała sprzedać mu duchowej gwarancji. Ale był to powód, dla którego chciała wypełnić tę ciszę wokół pytania, dlaczego niektórzy ludzie umierają młodo, a inni starzeją się i robią się co najwyżej wybredni, w kwestii swoich trawników. Chciała zobaczyć jakiś porządek w tym chaosie. Ponieważ przeciwieństwem #błogosławiony jest opuszczenie męża i małego dziecka, a ludzie nie potrafią powiedzieć: "Wow. To jest okropne". Musi być jakiś powód, bo bez niego jesteśmy pozostawieni jako bezradni i pechowi jak każdy inny.

Jedną z najbardziej ujmujących i najsmutniejszych rzeczy odnośnie bycia chorym jest przyglądanie się jak ludzie próbują nadać sens twojemu problemowi. Moi akademiccy przyjaciele zrobili to, co naukowcy robią i wyGooglowali z tego całe „piekło”. „Kiedy zaczęłaś zauważać ból? Powiedz jeszcze raz, jakie dokładnie były objawy? Czy to jest dziedziczne?” Można ‘wy-wiedzieć’, [czyli pokonać wiedzą] swojego raka za pomocą strony internetowej Mayo Clinic. Pogrzebane w całej ich trosce pozostaje nieme pytanie: Czy JA mam jakąkolwiek kontrolę?

Słyszę również o tych wszystkich próbach moich hipisowskich przyjaciół, aby znaleźć najbardziej leczniczą sałatkę z kapusty dla mnie. Mogę ‘wy-jeść’ moją drogę z rakiem, czyli wygrać przez właściwe jedzenie. Albo, gdybym poszła za radą moich przyjaciół od Ewangelii sukcesu, mogłabym pozytywnie oświadczyć, że choroba nie ma żadnej władzy nade mną i uwolnić się.

Najwięcej, co mogę powiedzieć o tym, dlaczego mam raka, z medycznego punktu widzenia jest to, że nasze ziemskie ciała są delikatne i podatne na błędy. Jako chrześcijanka, mogę powiedzieć, że Królestwo Boże nie jest jeszcze w pełni tutaj, a więc chorujemy i umieramy. Jako badacz, pracownik uczelni, mogę powiedzieć, że nasze społeczeństwo jest przesiąknięte kulturą łatwego rozumowania. Jak ty komu, tak on tobie. Co rzucisz za siebie – to do ciebie wróci. Karma jest suką. A Bóg zawszez jakiegoś powodu – zamyka drzwi i otwiera okna. Do tego wszystkiego - Bóg jest super.

Ewangelia pomyślności [sukcesu] próbuje rozwiązać zagadkę ludzkiego cierpienia. Jest to wyjaśnienie problemu zła. To daje odpowiedź na pytanie: Dlaczego ja? Przez lata siadałam z wyznawcami tej ewangelii i pytałam ich o to, jak wyciągają wnioski na temat dobra i zła w swoim życiu. Czy Bóg chce, żebyś uzyskał ten awans? Powiedz mi, jak to jest wierzyć w uzdrowienie z perspektywy tego szpitalnego łóżka. Co słyszysz od Boga, kiedy to wszystko się rozpada?

Ewangelia sukcesu spopularyzowała chrześcijańskie wyjaśnienie, dlaczego niektórym ludziom się udaje, a niektórym nie. Oni zrewolucjonizowali modlitwę jako instrument, dzięki któremu Bóg zawsze musi powiedzieć "tak". Oferuje ona ludziom gwarancję: Postępuj zgodnie z poniższymi zasadami, a Bóg nagrodzi cię, uzdrowi, odnowi. Jest to także niepokojąco podobne do popularnej emotikony z kreskówek dla iPhona; do tej, która pokazuje obraz ciebie samego w różnych pozach. Jedna z tych standardowych kreskówek pokazuje mi jak trzymam #blessed znak. Mój świat spiskuje, abym wierzyła, że jestem szczególna, że jestem wyjątkiem, dzięki czemu mój charakter uratuje mnie od makabrycznych przepowiedni i tomografii komputerowej, która trafia do mojej skrzynki mailowej. Jestem pobłogosławiona [szczęśliwa].
Ewangelia sukcesu trzyma się tej iluzji kontroli aż do samego końca. Jeśli wierzący choruje i umiera, wstyd potęguje smutek. Ci, którzy są kochani i odeszli – pozostają tylko tymi, którzy nie przeszli próby wiary. W mojej pracy, słyszałam niezliczone historie odmowy przyznania, że koniec jednak nadszedł. Wychudzony mężczyzna jeszcze był pchany na wózku inwalidzkim, gdy wyznawcy deklarowali, że już został uleczony. Kobieta tańczyła wokół łoża śmierci siostry krzycząc do przerażonych członków rodziny, że ciało może jeszcze ożyć. Nie ma wdzięku w śmierci, nie ma ars moriendi w ewangelii dobrobytu. Istnieją tylko szokujące rozczarowania po gorączkowych próbach zaprzeczania jej nieuchronności.

Ewangelia sukcesu wzięła religię opartą na kontemplacji umierającego człowieka i pozbawiła ją jej wezwania do poddania wszystkiego Bogu. Być może, co jeszcze gorsze, zastąpiła wiarę chrześcijańską najbardziej bolesną formą pewności. Ruch udoskonalił rozrzedzoną formę chorego uzależnienia Ameryki do samostanowienia, która odziera nas z naszego człowieczeństwa: naszych kruchych ciał, naszej skończoności, naszej potrzeby, by spojrzeć w dół nasz zgon (przynajmniej raz na jakiś czas) i został napełnionym strachem i zdumieniem. W pewnym momencie trzeba powiedzieć sobie, będę musiał odejść.

RAK zburzył obronny mur mojego życia. Nie mogę być pewna, czy zaprowadzę kiedyś mojego syna do podstawówki, czy zajmę się jego miłosnymi problemami… z nutką wesołości i delikatnej kontroli. Walczę ze sobą czy kupić kolejne książki dla projektów akademickich, bo obawiam się, że nie będę mogła ich zakończyć. Porzuciłam moje ulubione manifesty o konieczności ogarnięcia wszystkiego, o równowadze między życiem zawodowym a maksymalizacją mojego potencjału. Nic nie mogę na to poradzić, że myślę o mojej najlepszej przyjaciółce.., że jeśli mój mąż powtórnie się ożeni wszyscy będą musieli wyciszać przed nią rozmowy o tym, jak szczególna byłam. (No, i idę tak z tematu na temat, użalając się nad sobą – biorąc pod uwagę moje liczne wspaniałe cechy. Tu zaczyna się wymienianie...). Rak zmusza mnie do potykania się o gruzy marzeń, co do których myślałam, że mam prawo i o gruzy planów, co do których nawet nie zdawałam sobie sprawy, że je miałam.

Ale ten sam rak zapoczątkował też nowe sposoby bycia żywym. Nawet, gdy jestem tak daleko od kanadyjskiej rodziny i przyjaciół, wszystko wydaje się być, jakby malowane w jasnych kolorach. W mojej słabości, widzę mój świat bez filtra łatwych pewników oraz konieczności czepiania się i poprawiania danej chwili. Nic na to nie poradzę, że zauważam kruchość ścian, które dla większości ludzi wydaja się pewne, solidne i sycące. Łapie się na tym, że wracam do tych samych myśli wciąż na nowo: Życie jest tak piękne. Życie jest tak trudne.

Jestem w pełni świadoma, że wiadomość o moim raku przez wielu w społeczności prosperity będzie postrzegana jako dowód czegoś. Słyszałam wystarczająco dużo kazań o tych, którzy "mówią przeciw namaszczonym przez Boga", aby wiedzieć, że jest to nieuniknione, (pomimo faktu, że książka, którą napisałam o nich jest bardzo delikatna). Rozumiem. Prawie każdy lubi wyśmiewać ewangelię dobrobytu, a ja też nie zawsze jestem odporna. Nie kłamię: widziałam kiedyś pastora mega-kościoła jak prawie zadławił się na śmierć z powodu własnej maszyny do robienia mgły. Ktoś odpalił ją domaksimum Świętego Ducha”.
Ale przede wszystkim uważam, że codzienne życie wiernych wyznających tą ewangelię jest niezwykłe, a często inspirujące. Stawiają czoła niemożliwemu i oczekują, że Bóg znajdzie jakieś wyjście. Nie chcą zgodzić się na to, żeby pokonał ich jakiś wyniszczający dług. Uparcie wstają ze swoich łóżek szpitalnych i ogłaszają się za wyleczonych, i… od czasu do czasu, to działa.

Jest to z pewnością amerykański Bóg, a ja, jako że jestem tak daleko od domu, nie mogę od Niego uciekać.

Brak komentarzy: