czwartek, 3 października 2024

Od słabości do dojrzałości - Tessa Thompson



Gdy prawie dwudziestu studentów rozgościło się w naszym domu, czułam się całkiem dobrze. Dom był czysty, patelnia pełna delikatnego kurczaka z grilla, a kawa gotowa do zaparzenia. Niedawno przeprowadziliśmy się do tej okolicy po tym, jak mój mąż przyjął powołanie na pastora i chcieliśmy zacząć poznawać studentów z pobliskiego college'u, którzy wiernie uczęszczali do naszego nowego kościoła.

Ale kiedy przeszłam przez tętniącą życiem kuchnię tego niedzielnego popołudnia, moje opanowanie nagle spotkało się z bolesnym przypomnieniem o mojej słabości. Najwyraźniej nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że jestem głucha, a kiedy uprzejmy młody człowiek zadał proste pytanie, gdzie powinien położyć swój brudny talerz, stało się to niezręczną interakcją, w której musiałam poprosić dziewczynę, która przygotowywała kawę (której usta mogłam lepiej odczytać), aby pomogła mi zrozumieć, co mówi.

Hmm. Nie pozwalasz mi zapomnieć na długo o mojej słabości, prawda, Panie. Kilka minut później wszyscy zebraliśmy się w salonie. Podczas gdy studenci na zmianę opowiadali o sobie, ja czytałam ich słowa przepisywane na ekran mojego smartfona, wdzięczna za dar technologii, ale być może nie tak wdzięczna za niestandardowy cierń, który Bóg dla mnie wybrał.

Ten neurologiczny cierń w moim ciele jest obecny od prawie dwóch dekad. Nie błagałam Boga trzy razy, by go usunął - raczej trzysta razy. On tego nie zrobił. I choć zajęło mi to trochę czasu, pogodziłam się z faktem, że ta fizyczna słabość prawdopodobnie nie zniknie jeszcze po tej stronie nieba. Niezręczne rozmowy, ograniczone możliwości służby i ciche nabożeństwa to los, który wybrał dla mnie mój Ojciec. Wciąż muszę się wiele nauczyć o byciu słabym dla Jego chwały, ale poprzez wszystkie wzloty i upadki nauczyłam się przynajmniej jednej rzeczy: słabość chrześcijanina albo uczyni go nieszczęśliwym, albo uczyni go dojrzałym. Mówiąc inaczej, słabość albo przyniesie frustrację, albo przyniesie owoc. 

Myślę, że apostoł Paweł by się z tym zgodził. Pisze on do Koryntian: „Ze względu na Chrystusa więc zadowalam się słabościami, zniewagami, trudami, prześladowaniami i klęskami. Gdy bowiem jestem słaby, wtedy jestem mocny” (2 Kor. 12:10). Jakie to były trudności? Więzienia, pobicia, katastrofy statków, nieprzespane noce, głód, ciągłe niebezpieczeństwo i nieustanna troska o zdrowie kościołów, by wymienić tylko kilka. To nie wszystko. Na domiar złego, Bóg daje mu cierń w ciele, który czyni go jeszcze słabszym. Paweł błaga Boga, by go usunął, ale cierń pozostaje. 


Słabość rodzi frustrację lub przynosi owoce.


Z pozoru brzmi to jak dość nędzne życie. Dlaczego Paweł się przechwala? Dlaczego jest zadowolony? Dlaczego zawsze się raduje? Ponieważ Paweł doświadcza mocy Chrystusa w swoim życiu w sposób, którego nie doświadczyłby, gdyby nie było tych słabości i trudności. Paweł zdał sobie sprawę z tego, że jego słabości i trudności zmuszają go do codziennego patrzenia na Chrystusa, który mu wystarcza. Sprawiają one, że Paweł znajduje się w tle, a Chrystus w centrum uwagi. Każdego dnia przynoszą go do stóp Jezusa. Każdego dnia prosi o mądrość, siłę i łaskę, aby prowadzić owocne życie dla królestwa Bożego.

Zatem słabość Pawła prowadzi do dojrzałości, a nie do marności. 

Paweł jest uświęcony, a Bóg uwielbiony.

Ważne jest, aby pamiętać, że kiedy Paweł mówi tutaj o swoich „słabościach”, nie mówi o grzechu. Ze względu na rzeczywistość grzechu zamieszkującego w każdym chrześcijaninie, grzech jest w pewnym sensie naszą ostateczną słabością - słabością, której nie unikniemy po tej stronie nieba. Ale słabość grzechu służy osiąganiu dojrzałości tylko wtedy, gdy ją umartwiamy. 

Istnieje jednak wiele słabości, których doświadczamy po prostu dlatego, że żyjemy w upadłym świecie w nie uwielbionych ciałach. John Piper mówi o tym fragmencie: „Są to okoliczności, sytuacje, doświadczenia i rany, które sprawiają, że wyglądamy na słabych; rzeczy, których prawdopodobnie byśmy się pozbyli, gdybyśmy mieli siłę.”. Jesteśmy świadkami ogromnej różnorodności tych słabości w ciele Chrystusa, a dokładniej w lokalnym kościele, w którym gromadzimy się w niedzielę.

Zmęczona matka małych dzieci czuje się ograniczona przez niemożność poświęcenia większej ilości czasu na posługę poza domem. Starszy święty zaczyna czuć się bezużyteczny, gdy jego ciało i umysł coraz bardziej go zawodzą. Student uczelni boleśnie przypomina sobie o swoich słabych umiejętnościach społecznych. Samotna dwudziestokilkulatka tęskni za małżeństwem, czując, że przeszkadza jej brak męża, z którym mogłaby pracować. 

Lista może być długa: ludzie żyją z chronicznym bólem, brakiem wykształcenia, obciążeniem finansowym, niekończącymi się próbami, zmęczeniem opieką nad bliskimi, brakiem umiejętności przywódczych, bezrobociem, ślepotą, głuchotą lub potrzebą korzystania z wózka inwalidzkiego.

Łatwo jest popaść we frustrację z powodu tych słabości i myśleć o nich jako o przeszkodach, które stoją na drodze naszej użyteczności w ciele Chrystusa

Gdybym tylko miał więcej pieniędzy. 

Gdybym tylko miał inną osobowość. 

Gdybym tylko miał lepsze zdrowie. 

Gdybym tylko miał więcej czasu. 

Gdybym tylko był bardziej oczytany. 

Gdybym tylko nie miał tej słabości, mógłbym być bardziej owocny.

Życie Pawła pokazuje nam drastycznie odmienny sposób myślenia. Zamiast próbować uciec od swoich słabości, przyjmuje je. Zamiast przeszkód, które powstrzymują go przed robieniem tego, co chce robić, są one codzienną pomocą w dążeniu do świętości. Przypominają mu o tym, jak bardzo potrzebuje Ducha Chrystusowego, który będzie przez niego działał, czyniąc jego pracę owocną i powstrzymując go od grzechów, które zbyt często pojawiają się wraz z tymi słabościami, takimi jak pycha, zgorzkniałość, chciwość, lenistwo itp.

Słabości Pawła nie powstrzymywały go przed dokonywaniem wielkich rzeczy dla Boga. Nie czyniły go biernym ani bezczynnym; w rzeczywistości „pracował ciężej niż ktokolwiek inny” (1 Kor. 15:10). Paweł był niezwykle owocny. Ale kiedy spojrzymy na jego życie, zobaczymy, że jego owocność nie polegała na robieniu wielkich rzeczy, ale raczej na pokazywaniu wielkiego Boga.

Co sprawiało, że Bóg objawiał swoją wielkość? Nie była to słabość sama w sobie. Słabość sama w sobie nie jest święta i owocna. Życie Pawła było niezwykle owocne ze względu na to, jak reagował na swoje słabości. 

Zamiast zwracać się do wewnątrz i skupiać się na tym, jak bardzo były frustrujące, jak bardzo sprawiały, że wydawał się głupi, lub jak udaremniały jego plany służby, raczej sprawiły, że Paweł skierował swój wzrok ku Zbawicielowi, który został przybity do krzyża w swoim ciele, ale został wzbudzony w mocy i usiadł po prawicy Ojca w chwale. 

Kiedy Paweł widzi tego Zbawiciela, zdaje sobie sprawę, że jest po prostu glinianym słojem, dzięki któremu ta chwała ma być widziana i wychwalana. 

Im bardziej Paweł patrzy na Jezusa, tym bardziej staje się do Niego podobny, „przemieniony w ten sam obraz z jednego stopnia chwały w drugi” (2 Kor. 3:18). 

A im bardziej staje się podobny do Jezusa, tym bardziej owocne są jego słabości, ponieważ w jego rosnącej dojrzałości celem jego życia staje się „nie Paweł, ale Chrystus w Pawle i przez Pawła; nie dla chwały Pawła, ale dla chwały Chrystusa”.

Słabość jest ciężka. Gdy odczuwamy jej ciężar, jęczymy, "pragnąc przyoblec się w mieszkanie niebieskie" (2 Kor. 5:2) i uwolnić się od upadłego ciała i świata. 

Tak długo, jak to wzdychanie powoduje, że zwracamy się do wewnątrz i opłakujemy nasze własne ograniczenia i to, jak niewygodne są one dla nas, tak długo nasze słabości będą przeszkodą w dojrzałym owocowaniu - a co więcej, prowokacją do grzechu i nieszczęścia. Istnieje jednak inny sposób jęczenia, który prowadzi do wzrostu. 

Moje wzdychanie w słabości może sprawić, że będę pożądała tego, co inni są w stanie zrobić, lub może skłonić mnie do modlitewnego proszenia Boga, aby pokazał mi pracę, którą dla mnie przygotował i jak mogę ją wykonać w sposób, który sprawi, że Jezus będzie wyglądał wspaniale. 

Moje wzdychanie w słabości może sprawić, że będę dumnie niepewna siebie, albo może zmusić mnie do nauczenia się, jak dobrze kochać ludzi, gdy moje serce spoczywa bezpiecznie w uśmiechu Chrystusa, a nie w pochwałach ludzi.

Moje wzdychanie w słabości może sprawić, że będę zgorzkniała z powodu własnych braków, albo może zmusić mnie do odkrycia nowej głębi radości z tego, co Chrystus hojnie zapewnia poprzez moje zjednoczenie z Nim. 

Czy jesteś słaby? Poproś Boga, aby uczynił z tej słabości dojrzałość, w której można oglądać chwałę Chrystusa i wysławiać Jego moc.


Brak komentarzy: