piątek, 8 marca 2019

Rodzicielstwo = walka z demonami

Rodzicielstwo oznacza zmaganie się z demonami


4 Marca, 2015

Jonathan Parnell

Otworzyłem drzwi moim barkiem, trzymając w dłoniach jedzenie na wynos (znowu). Przeszedłem przez ciemny salon i ustawiłem obiad na stole. Słyszałem, jak dzieci bawiły się na dole. Zajrzałem do sypialni. Moja żona leżała na łóżku złożona mdłościami. Czuła się zbyt chora, by myśleć o jedzeniu, nie wspominając o przygotowywaniu jedzenia dla reszty z nas, a więc po raz kolejny tata serwował kolację dla rodziny.

Tak dzieje się w czasie wojny, a od kilku miesięcy w naszym domu jesteśmy w "strefie działań wojennych "- czyli - moja żona jest w ciąży z naszym piątym dzieckiem.

Jak wiele matek może to potwierdzić, czasami nie są to zwykłe poranne mdłości, ale regularna choroba. Nie czuła się dobrze, odkąd najnowszy członek naszej rodziny pojawił się pod koniec zeszłego roku. Ale jest w porządku - ogarniamy. Taka jest kolej rzeczy. Nudności są tylko jednym z elementów większej walki. Nauczyliśmy się już, że zmaganie się z demonami nie będzie łatwe.

 

Szatan nienawidzi małych dzieci.




W swojej książce "Adoptowane do życia" Russell Moore mówi, że Szatan nienawidzi dzieci i.., że zawsze tak było. Historia potwierdza to samo. W samej Biblii widzimy takie sceny jak rzeź niemowląt w Egipcie Faraona i w Betlejem Heroda.

Za każdym razem, gdy demoniczne moce siłą sprzeciwiają się Jezusowi, "dzieci zostają uwięzione w krzyżowym ogniu".

Moore wyjaśnia:
Czy to poprzez polityczne machinacje, takie jak faraona i Heroda, czy przez podboje militarne, w których krwiożercze armie wyrywają dzieci z łona ciężarnych matek (Amos 1:13), lub poprzez bardziej "rutynową", coraz bardziej wyraźną dezintegrację i chaos w rodzinie - dzieci są zawsze pokrzywdzone. Ludzka historia jest usłana ich ciałami. (63)

Niezależnie od tego, czy spojrzymy wstecz na strony historii świata, czy też rozejrzymy wokół nas dzisiaj, wszystko potwierdza prawdziwość tego twierdzenia. Dzieci są tak często łapane w krzyżowy ogień, tak często cierpią, tak często są ofiarami większego konfliktu, na który nie mają wpływu, ani nie są za niego odpowiedzialne.

Zdarzało się to wtedy, gdy prymitywni ludzie sądzili, że składanie swoich dzieci w ofierze uśmierzy bogów i kiedy wojna oznaczała palenie domów i plądrowanie wiosek. I zdarza się to wciąż dzisiaj, gdy obłąkani obywatele noszą broń w szkołach podstawowych lub gdy kliniki aborcyjne witają przerażonych nastolatków z otwartymi ramionami lub też gdy Boko Haram wybija kolejną nigeryjską wioskę albo kiedy młoda para decyduje, że zespół Downa zakłóci ich plany życiowe.

Moore pisze:
Demoniczne moce nienawidzą dzieci, ponieważ nienawidzą Jezusa. Kiedy niszczą "jednego z tych najmniejszego" (Mt 25:40, 45), tego najbardziej bezbronnego spośród nas, niszczą obraz samego Jezusa. (63-64)

Toczy się wojna przeciw dzieciom, a my wszyscy, w ten czy inny sposób, odgrywamy w niej jakąś rolę. Za każdym razem, gdy podążamy naprzód jako wierni rodzice (lub troszczymy się o dzieci w jakimkolwiek charakterze, włączając w to orędowanie za tymi, którzy jeszcze nie mają prawa głosu, jeszcze nie urodzonymi czy też wolontariat w opiece nad dziećmi w niedziele), walczymy z demonami - ponieważ jest niewiele rzeczy, które demony nienawidzą bardziej niż małe dzieci.

 

Przesunięcie perspektywy


To wymaga zmiany w naszej perspektywie jako rodziców. Jeśli podchodzimy do dzieła rodzicielstwa z romantyzmem “Drogocennych Momentów” - niedługo nadejdzie rozpacz. To po prostu zbyt trudne. Jeśli myślimy, że będzie to łatwe, rozczarujemy się. Ważne jest, aby wiedzieć, zwłaszcza gdy dzieje się to “trudne”, że walczymy z samym piekłem.

Kiedy zaczynamy widzieć nasze rodzicielstwo przez pryzmat duchowej wojny, to rekonfigurujemy naszą pracę na co najmniej pięć ważnych sposobów:

 

1. Będziemy bardziej zaskoczeni gdy sprawy idą dobrze, niż gdy pójdą źle.


Myślałeś, że rodzicielstwo będzie łatwiejsze? Z pewnością nie ty jeden. Wiele z tego ma związek z tym, jak zmieniło się rozumienie roli dzieci w naszym społeczeństwie.

W poprzednich pokoleniach dzieci rodziły się głównie w trzech kontekstach:

(1) konieczność ekonomiczna (więcej rąk w gospodarstwie!),

(2) obowiązek moralny (wpływ chrześcijański) oraz

(3) zwyczajowa struktura (część amerykańskiego snu)

(Jennifer Senior, All Joy and No Fun: Paradoks współczesnego rodzicielstwa).

Dzisiaj jednak praca dzieci to tabu, głos Kościoła słabnie, a “amerykańskie marzenie” coraz częściej staje się celebracją własnych sukcesów jako niekonwencjonalnych przedsiębiorców. "Konieczność" posiadania dzieci nie jest już tak intensywna jak kiedyś - choć oczywiście dzieci wciąż się rodzą. Pojawia się zatem pytanie, dlaczego..?

W jakim kontekście i sposobie myślenia rodzą się amerykańskie dzieci w XXI wieku?

Jennifer Senior twierdzi, że dzisiaj, zamiast rozumieć to (posiadanie dzieci) jako konieczne, dzieci są częściej postrzegane jako towar o wysokiej wartości. Oto jak to tłumaczy,

[Rodzice] podchodzą do wychowywania dzieci z takim samym śmiałym poczuciem niezależności i indywidualności jak do każdego innego ambitnego projektu życia.

Ponieważ tak wielu z nas jest teraz zapalonymi wolontariuszami dla projektu, w którym wszyscy byliśmy kiedyś “obowiązkowymi poborowymi”, zwiększyliśmy oczekiwania, co do tego, co dzieci mają zrobić dla nas, uważając je za źródło egzystencjalnego spełnienia, a nie za zwykłą część naszego życia.

Innymi słowy, (podchodząc do dzieci jak do towaru), większość społeczeństwa mówi, że dzieci istnieją po to, aby nas uszczęśliwić, aby wzmocnić nasze ego, aby zdobyć aprobatę w oczach obserwującego nas świata. Mamy dzieci, ponieważ uważamy, że dzieci poprawią nasze życie.

Z naszymi ideami jest troszkę jak z wózkami z supermarketu - lubią zjeżdżać na bok. I co wtedy? Nie jesteśmy do końca pewni, co zrobić, gdy sprawy idą nie tak jak planowaliśmy - jak wtedy, gdy nasze dzieci sikają na podłogę gdy robimy zakupy spożywcze lub odmawiają pozostania w łóżkach w nocy albo psikają sobie jakimś aerozolem po oczach (po włamaniu do szafki w łazience) lub, gdy w znacznie poważniejszym przypadku, USG ujawnia jakąś nieprawidłowość.

Żadna z tych rzeczy nie jest naszym "spełnieniem się".

W rzeczywistości te rzeczy są trudne - sprawiają, że bolą nas nasze głowy i serca. I dlatego denerwujemy się z powodu trudnych okoliczności. Chuchamy i dmuchamy, żeby nasze dzieci mądrze wybierały, kiedy my sami nie mamy do końca przekonania jak należy zrobić.

Ale jeśli zrozumiemy, że trwa walka duchowa, nie będziemy tak szybko uciekać przed ich nieuprzejmością, a przynajmniej nie w ten sam sposób. Spodziewając się trudności, możemy wejść w konflikt z korektą i życzliwością. Nie będziemy się denerwować, że dziecko zamachnęło się na siostrę; raczej możemy być zszokowani, że podzieliło się swoimi cukierkami. Kiedy wiemy, że walczymy z demonami, nieposłuszeństwo nie zaskakuje tak bardzo jak posłuszeństwo.

 

2. Doceniamy niuanse w strategiach rodzicielstwa.


Duchowa walka w rodzicielstwie oznacza, że jest to skomplikowana praca - znacznie bardziej skomplikowana niż ogólne podejście różnych modeli rodzicielskich. W każdym kontekście rodzinnym jest tak wiele ruchomych części, nie wspominając już o różnicach między dziećmi.

Niemądre byłoby to, gdybyśmy uważali, że istnieje uniwersalne podejście do tego, jak te szczegóły powinny za każdym razem wyglądać. Modele wychowawcze, które sugerują inaczej, są pełne redukcjonizmów i przesadnych reakcji, niezależnie od tego czy pozwalają dziecku na płacz lub też pozwalają na ich spanie w łóżku z mamą i tatą. Kiedy przejmujemy jeden model ponad drugim, przyjmujemy jego plusy i minusy (które ma każdy system) - i co gorsza, często jesteśmy wciągani w plemienną mentalność, która polega na oczernianiu tych rodziców, którzy robią to inaczej niż my.

Rodzicielstwo jest wystarczająco trudne bez tych walk. Zmagamy się z demonami. Zamiast być bezmyślnym propagatorem danego modelu, zaoferuj pomoc i swoje doświadczenie, gdy zostaniesz o to poproszony lub rozważ wycofanie się, gdy nie jesteś o to proszony.

 

3. Rozumiemy niebezpieczeństwo drugiej skrajności


Odruchowa kontr-reakcja na demoniczne przesłanie, że dzieci są bezwartościowe polega na tym, że podchodzimy do dzieci jak do “skarbu”, bez którego nie da się żyć. Ta reakcja posuwa się tak daleko w przeciwnym kierunku od mizopedii (nienawiści dzieci), że w rzeczywistości zaczynamy je czcić.

Dzieje się tak, gdy dzieci stają się niemal nadludzkie, nawet anielskie. Teraz, zamiast postrzegać je jako przerwę w realizacji naszych planów lub jako niedogodność dla naszych priorytetów, popadamy w drugą skrajność i stawiamy je w centrum naszego świata.

To część społecznej przemiany, która rozpoczęła się pod koniec XX wieku. Jennifer Senior komentuje: "Dzieci przestały pracować, a rodzice pracowali dwa razy ciężej. Dzieci przeszły od bycia naszymi pracownikami do naszych szefów".

Kiedy widzimy rodzicielstwo w kontekście walki duchowej, rozumiemy, że wróg ma więcej niż jeden sposób, by siać spustoszenie. Choć trudno jest to pojąć, dowiadujemy się, że demony również czerpią przyjemność z domów prowadzonych przez dzieci, zwłaszcza takich dzieci, których serca są tak bardzo zniekształcone przez samolubstwo i zastraszanie innych, że nie mają żadnego odniesienia do postrzegania samych siebie jako grzeszników potrzebujących Zbawiciela.

 

4. Dzieci nie są ani BOŻKAMI ani BŁĘDAMI - postrzegamy je jako DAR od Boga.


Dzieci są błogosławieństwem od Boga (Psalm 127:3,5). Implikacje tej prawdy są niezwykle rozległe, w tym, po pierwsze, że dzieci nigdy nie są błędami, a po drugie, że nigdy nie są przedmiotem naszego uwielbienia.

Wyrzuć ze swojego słownika mówienie o dzieciach jako "błędach". Żadne dziecko nie jest błędem. Nie może być. Ono nie jest błędem, tak jak nie jest nim dyplom ukończenia studiów wyższych, awans w pracy lub współmałżonek wypowiadający sakramentalne: "Tak!". To są błogosławieństwa. Błogosławieństwa, nie pomyłki - i dlatego tak je nazywajmy.

Błogosławieństwa, mimo wszystko, nie są tak łatwe jak foremki do wykrawania masy. Rozumiemy, że czasami w Bożej ekonomii błogosławieństwa nie są podawane na srebrnej tacy. Są dobre - cudownie dobre - ale to nie jest wyrób z mikrofali. To jest bardziej jak z długą, niestrudzoną wspinaczką w górę, taką, która sprawia, że się zatrzymujesz i pytasz, czy faktycznie ci się uda, ale kiedy to zrobisz, napełnia cię głębokim zadowoleniem, uczuciem, które jest możliwe tylko na wysokości, na której stoisz.

Tego rodzaju błogosławieństwo nie jest błędem, ale nie jest też bożkiem. Jeśli umieścimy nasze dzieci na tronie naszych serc, to zegar już tyka zanim to wszystko wybuchnie. Dzieje się tak dlatego, że idole zawsze stanowią przykrywkę dla samouwielbienia. Kiedy dzieci stają się naszymi bożkami, oznacza to, że stają się środkiem do naszego znaczenia.

Smutną rzeczą w tacie, który za wszelką cenę nie chce oderwać syna od treningu piłkarskiego, jest to, że znaczenie ojca jest powiązane z sukcesem jego syna i to do tego stopnia, że nie wyobraża sobie niepowodzenia. Pod pozorem kochania swojego syna, stwarza nieznośną presję i używa swojego syna dla własnej korzyści. Wtedy wszyscy tracą.

Ani błędy, ani bożki, nasze dzieci są darem - błogosławieństwem, za które jesteśmy wdzięczni i za które jesteśmy odpowiedzialni przed samym Bogiem. Jesteśmy powołani, aby być szafarzami. Nie jesteśmy ani ich właścicielami ani niewolnikami i czcicielami.

 

5. Wiemy, że w tej walce Bóg jest po naszej stronie


Kiedyś tłum ludzi przyszedł do Jezusa ze swoimi dziećmi. Mieli nadzieję, że gdy Jezus ich ujrzy, położy ręce na ich dzieciach i pomodli się. Jednakże towarzysze Jezusa skarcili ludzi. Mistrz nie ma czasu dla dzieci. Są zbyt małe dla niego. Zabierzcie je stąd.

To nie jest aż tak szorstkie, na jak się wydaje. Nas też byłoby na to stać. Niemniej jednak Jezus wypowiada sprostowanie: "Zostawcie dzieci w spokoju i nie zabraniajcie im przychodzić do mnie; albowiem do takich należy Królestwo Niebios. I włożył na nie ręce…” Mat. 19:14-15 (BW).

Kiedy Jezus to zrobił, zarówno wtedy, jak i dziś, wyznacza siebie jako adwokata dla dzieci. Pozwólcie małym dzieciom przyjść do mnie. Oznacza to, na swój piękny sposób, którego nie jesteśmy w stanie nawet do końca tego pojąć, że Jezus kocha nasze dzieci bardziej niż my.

Oznacza to, jak Bóg powiedział nam w swoim Słowie, że jest dla najmłodszych i najbardziej kruchych spośród nas.

Oznacza to, że jest On w tej walce po naszej stronie.

A to w końcu oznacza, że kiedy zaczynają się nudności lub gdy walczymy z najgorszymi demonami, choć nie jest to łatwe, wygramy tę bitwę.

1 komentarz:

Izabella Nowotka pisze...

Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.