sobota, 4 grudnia 2021

Wzmacnianie mojej wiary w obliczu śmierci

Spędziłem całe życie doradzając innym zanim otrzymałem swoją diagnozę. 
Czy będę w stanie skorzystać z własnej rady?


Timothy Keller




7 marca 2021


Spędziłem dużą część życia rozmawiając z ludźmi o roli wiary w obliczu nieuchronnej śmierci. Odkąd zostałem wyświęcony na pastora prezbiteriańskiego w 1975 roku, siedziałem przy niezliczonych łóżkach, a czasami nawet obserwowałem, jak ktoś bierze ostatni oddech. Niedawno napisałem małą książkę O śmierci, poruszając sporo z tych rzeczy, które mówię ludziom w takich chwilach. Ale kiedy nieco ponad miesiąc po opublikowaniu tej książki zdiagnozowano u mnie raka trzustki, nadal czułem się nieprzygotowany.


W drodze do domu z konferencji azjatyckich chrześcijan w Kuala Lumpur w lutym 2020 r. zachorowałam na infekcję jelitową. Skanowanie w szpitalu wykazało coś, co wyglądało jak powiększone węzły chłonne w moim brzuchu: nie ma powodu do niepokoju, ale wróć za trzy miesiące tylko po to, żeby to sprawdzić. Moja książka została opublikowana. A potem, kiedy wszyscy w Nowym Jorku próbowaliśmy chronić się przed COVID-19, dowiedziałem się, że mam już w sobie agenta śmierci.


Spędziłem kilka wstrząsających minut, przeglądając w Internecie zgubne statystyki przeżycia dla raka trzustki, i dostrzegłem kątem oka O śmierci na stole obok. Nie odważyłem się jej otworzyć, żeby przeczytać to, co sam napisałem.


Moja żona Kathy i ja spędziliśmy dużo czasu we łzach i niedowierzaniu. Oboje zaczynaliśmy nasze 70 lat, ale czuliśmy się silni, trzeźwo myślący i zdolni do prawie wszystkich rzeczy, które robiliśmy przez ostatnie 50 lat. „Myślałam, że poczujemy się dużo starsi, kiedy dojdziemy do tego wieku” – powiedziała Kathy. Mieliśmy mnóstwo planów i wiele pociech, zwłaszcza nasze dzieci i wnuki. Spodziewaliśmy się, że jakaś choroba przyjdzie i zabierze nas, gdy poczujemy się naprawdę starzy. Ale nie teraz, jeszcze nie. To niemożliwe; co Bóg z nami robił? Biblia, a zwłaszcza Psalmy, dały wyraz naszym odczuciom: „Dlaczego, Panie, stoisz z daleka?” „Obudź się, Panie. Dlaczego śpisz?" „Jak długo, o Panie? Zapomnisz o mnie na zawsze?


Znaczna liczba wierzących w Boga zostaje zachwiana lub zniszczona, gdy dowiadują się, że umrą w niedługim czasie i w sposób, który wydaje im się niesprawiedliwy. Przed postawieniem diagnozy widziałem to u ludzi wielu wyznań. Pewna kobieta z rakiem powiedziała mi wiele lat temu: „Już nie jestem wierząca – to nie działa dla mnie. Nie mogę uwierzyć w osobowego Boga, który robi mi coś takiego”. Rak zabił jej Boga.


Co stanie się ze mną? Poczułem się jak chirurg, który nagle znalazł się na stole operacyjnym. Czy będę w stanie skorzystać z własnej rady?


Jedną z pierwszych rzeczy, których się nauczyłem, było to, że wiara religijna nie zapewnia automatycznie pocieszenia w czasach kryzysu. Wiara w Boga i życie pozagrobowe nie staje się spontanicznie pocieszająca i egzystencjalnie wzmacniająca. Pomimo mojego racjonalnego, świadomego przyznania się, że pewnego dnia umrę, wstrząsająca rzeczywistość fatalnej diagnozy wywołała niezwykle silne psychologiczne zaprzeczenie śmiertelności. Zamiast działać zgodnie z radą Dylana Thomasa, by „wściekać się, wściekły przeciwko umieraniu światła”, pomyślałem: Co? Nie! Nie mogę umrzeć. To zdarza się innym, ale nie mnie. Kiedy wypowiedziałem te oburzające słowa na głos, zdałem sobie sprawę, że to złudzenie było rzeczywistą zasadą działania mojego serca.


Antropolog kulturowy Ernest Becker twierdził, że zaprzeczenie śmierci dominuje w naszej kulturze, ale nawet jeśli miał rację, że współczesne życie spotęgowało to zaprzeczanie, ono zawsze było z nami. Jak napisał XVI-wieczny teolog protestancki Jan Kalwin: „Podejmujemy się wszystkiego tak, jakbyśmy ustanawiali dla siebie na ziemi nieśmiertelność. Jeśli widzimy martwe ciało, możemy krótko filozofować na temat ulotnej natury życia, ale w chwili, gdy odwracamy się od tego widoku, myśl o naszej własnej wieczności pozostaje w naszych umysłach”. Śmierć jest dla nas abstrakcją, czymś technicznie prawdziwym, ale niewyobrażalnym jako rzeczywistość osobista.


Z tego samego powodu nasze przekonania o Bogu i życiu pozagrobowym, jeśli je mamy, są często abstrakcją. Jeśli nie akceptujemy rzeczywistości śmierci, nie potrzebujemy, aby te przekonania były czymś innym niż mentalną zgodą. Udawana bitwa w sztuce lub filmie wymaga jedynie rekwizytów scenicznych. Ale kiedy śmierć, ostatni wróg, stała się realna dla mojego serca, zdałem sobie sprawę, że moje przekonania musiałyby stać się równie realne dla mojego serca, w przeciwnym razie nie byłbym w stanie przetrwać dnia. Teoretyczne poglądy na temat Bożej miłości i przyszłego zmartwychwstania albo muszą stać się trzymającymi w napięciu prawdami albo muszę je odrzucić jako bezużyteczne.


Widziałem, jak wielu innych bierze udział w tym zaprzeczaniu śmierci, a potem walczy, gdy ich przekonania wyparują, i to nie tylko wśród zakonników. Spędzałem czas jako pastor z chorymi i umierającymi ludźmi, których wiara religijna była nominalna lub nie istniała. Wielu miało zestaw przekonań na temat wszechświata, nawet jeśli były one w dużej mierze niepotwierdzone – że materialny świat powstał sam i że nie ma nadprzyrodzonego świata, do którego udajemy się po śmierci. Śmierć z tego punktu widzenia jest po prostu nieistnieniem, a zatem, jak argumentował pisarz Julian Barnes, nie ma się czego bać. Te idee są elementami wiary, których nie można udowodnić, a ludzie używają ich tak jak Barnes, aby odeprzeć strach przed śmiercią. Ale odkryłem, że niereligijni ludzie, którzy uważają, że takie świeckie wierzenia będą pocieszające, często gubią się w konfrontacji z rzeczywistością.


Zatem, kiedy pewność twojej śmiertelności i śmierci w końcu się przebija, czy istnieje sposób, by stawić temu czoła bez osłabiającego strachu? Czy istnieje sposób na spędzenie czasu, który ci pozostał, wzrastając w większą łaskę, miłość i mądrość? Wierzę, że jest, ale wymaga to zaangażowania zarówno intelektualnego, jak i emocjonalnego: pracy głowy i serca.


Używam terminów głowa i serce w znaczeniu rozumowania i odczuwania, dostosowując się do współczesnego poglądu, że te dwie rzeczy są niezależnymi zdolnościami. Pisma hebrajskie jednak widzą serce jako siedzibę umysłu, woli i emocji. Księga Przysłów mówi: „Jak myśli człowiek w swoim sercu, takim jest” (przekł.dosł). Innymi słowy, racjonalne przekonanie i doświadczenie mogą zmienić moje zdanie, ale zmiana nie będzie pełna, dopóki nie zakorzeni się w moim sercu. Dlatego postanowiłem ponownie zbadać swoje przekonania i wzmocnić swoją wiarę, aby mogła okazać się czymś więcej niż jakimś przeciwnikiem śmierci.


Paul Brand, chirurg ortopeda, pierwszą część swojej kariery medycznej spędził w Indiach, a ostatnią w USA. „W Stanach Zjednoczonych… spotkałem społeczeństwo, które za wszelką cenę stara się unikać bólu” – pisał w swoich ostatnich wspomnieniach. „Pacjenci żyli w większym komforcie niż wszyscy, których wcześniej leczyłem, ale wydawali się znacznie gorzej przygotowani do radzenia sobie z cierpieniem i znacznie bardziej nim przerażeni”.


Dlaczego ludzie w dobrze prosperujących, nowoczesnych społeczeństwach zdają się tak bardzo zmagać z istnieniem zła, cierpienia i śmierci? W swojej książce A Secular Age filozof Charles Taylor napisał, że chociaż ludzie zawsze zmagali się z Bożymi drogami i sprawiedliwością, do niedawna nikt nie dochodził do wniosku, że cierpienie czyni istnienie Boga niewiarygodnym. Przez tysiąclecia ludzie mocno wierzyli we własną nieadekwatność lub grzeszność i nie wyznawali współczesnego założenia, że wszyscy zasługujemy na wygodne życie. Co więcej, przekonywał Taylor, nabraliśmy takiej pewności co do naszej siły logiki, że jeśli nie potrafimy sobie wyobrazić żadnego dobrego powodu, dla którego istnieje cierpienie, zakładamy, że takiego nie może być.


Ale jeśli istnieje Bóg na tyle wielki, by zasługiwać na twój gniew z powodu cierpienia, którego jesteś świadkiem lub którego doświadczasz, to musi być Bóg na tyle wielki, że będzie miał powody, by na to pozwolić, a których ty możesz nie znać. Nie jest logiczne wierzyć w nieskończonego Boga i nadal być przekonanym, że ty możesz przeliczać sumę dobra i zła tak jak On, lub wpadać w złość, że On nie zawsze widzi rzeczy tak jak ty. Zdaniem Taylora ludzie uważają, że ich cierpienie uniemożliwia im wiarę w Boga – ale w rzeczywistości to ich zbytnia pewność pokładana w sobie i swoich (ograniczonych) zdolnościach wywołują w nich gniew, strach i zamęt.


Kiedy otrzymałem diagnozę raka, musiałem spojrzeć nie tylko na moje wyznawane przekonania, które są zgodne z historyczną ortodoksją protestancką, ale także na moje rzeczywiste rozumienie Boga. Czy moja wiara została ukształtowana przez moją kulturę? Czy nieświadomie popadałem w przypuszczenie, że Bóg żyje dla mnie, a nie ja dla niego, że życie powinno mi się dobrze układać, że lepiej niż Bóg wiem, jak powinno się toczyć? Odpowiedź brzmiała tak – do pewnego stopnia. Przekonałem się, że przyjęcie wielkości Boga, powiedzenie „Bądź wola Twoja” było początkowo bolesne, a potem, być może wbrew intuicji, głęboko wyzwalające. Założenie, że Bóg jest tak mały i skończony, jak my, może być wyzwalające — ale nie daje lekarstwa na gniew.


Inny obszar mojej pracy głową dotyczył zmartwychwstania Jezusa. Jak na ironię, zacząłem już pracę nad książką o Wielkanocy. Przed rakiem zmartwychwstanie było dla mnie głównie teoretycznym zagadnieniem – ale nie teraz. Znam powszechny zarzut, że każda wiara w życie pozagrobowe jest jedynie myśleniem życzeniowym bez ugruntowania w rzeczywistości – i że wiara w Jezusa należy do tej samej kategorii, co wiara w Flying Spaghetti Monster (Latający potwór spaghetti). Ale w ciągu ostatnich 20 lat pociągała mnie praca brytyjskiego biblisty N.T. Wrighta, który przygotowuje historyczną argumentację za zmartwychwstaniem Jezusa w ciele.


Wróciłem teraz do jego materiału, z większym sceptycyzmem niż wcześniej. Nie chciałem dać się nabrać. Ale kiedy ponownie przeczytałem jego argumenty, wydały mi się one jeszcze mocniejsze i bardziej sprawiedliwe niż w przeszłości. Dały mi solidne miejsce oparcia się. Jednak aby uwierzyć w zmartwychwstanie, potrzebowałem czegoś więcej niż mentalnej zgody.


Praca sercem pojawiła się, gdy usiłowałem wypełnić lukę między abstrakcyjnym przekonaniem a takim, które porusza wyobraźnię. Jak przekonywał wczesny amerykański filozof Jonathan Edwards, jedną rzeczą jest wierzyć z całą pewnością, że miód jest słodki, być może dzięki uniwersalnemu świadectwu zaufanych ludzi, ale czym innym jest faktycznie posmakować słodyczy miodu. Odczucie słodyczy miodu na języku daje pełniejszą wiedzę o miodzie niż jakakolwiek racjonalna dedukcja. W ten sam sposób jedną rzeczą jest wiara w Boga, który ma takie atrybuty jak miłość, moc i mądrość; innym jest wyczucie rzeczywistości tego Boga w swoim sercu. Biblia jest wypełniona językiem zmysłów. Mamy nie tylko wierzyć, że Bóg jest dobry, ale także „skosztować” Jego dobroci, mówi nam psalmista; nie tylko wierzyć, że Bóg jest pełen chwały i potęgi, ale także „widzieć” go „oczami serca”, jak czytamy w Liście do Efezjan.


6 grudnia 1273 Tomasz z Akwinu przestał pisać monumentalną Summa Theologiae. Zapytany, dlaczego przez swojego przyjaciela Reginalda, odpowiedział, że miał uszczęśliwiające doświadczenie Boga, które sprawiło, że cała jego teologia „wydała się słomą” w porównaniu z tym doświadczeniem. Nie było to odrzucenie jego teologii, ale Tomasz dostrzegł różnicę między mapą Boga a samym Bogiem i była to bardzo wielka różnica. Chociaż nie mogę twierdzić, że którekolwiek z moich doświadczeń z Bogiem w ciągu ostatnich kilku miesięcy było „szczęśliwe”, były one głębsze i słodsze niż wcześniej.


Moja droga do tego obejmowała trzy dyscypliny.


Pierwszym było zanurzenie się w psalmach, aby mieć pewność, że nie spotkam Boga, którego sam stworzyłem. Każdy Bóg, którego wymyślę, z pewnością będzie mniej kłopotliwy i obraźliwy, ale jak taki Bóg może mi zaprzeczać, gdy moje serce mówi, że nie ma nadziei lub że jestem bezwartościowy? Psalmy pokazują mi Boga, który doprowadza do szału swoją złożonością, ale to trudne bóstwo jawi się jako prawdziwa istota, której żaden człowiek nie wyczarowałby. Dzięki Psalmom nabrałem pewności, że byłem przed „..oczami tego, przed którym musimy zdać sprawę.”.


Druga dyscyplina była czymś, co wcześniejsi pisarze, tacy jak Edwards, nazywali duchową „solilokwią” (czyli mowieniem do siebie). Widzisz to w Psalmach 42 i 103, gdzie psalmista mówi: „Czemu upadasz, duszo moja?” i „Błogosław, duszo moja, Pana. I nie zapominaj o wszystkich jego zaletach”. Autorzy nie zwracają się ani do Boga, ani do czytelników, ale do własnych dusz, do siebie. Nie tyle słuchają swoich serc, ile z nimi rozmawiają. Przepytują je i przypominają o Bogu. Biorą prawdy o Bogu i wtłaczają je głęboko w swoje serca, aż się tam rozpalą.


Musiałem uważnie przyjrzeć się moim najgłębszym zaufaniom, moim najsilniejszym miłościom i lękom i doprowadzić je do kontaktu z Bogiem. Czasami – nie zawsze, a nawet zwykle – prowadzi to, jak pisał poeta George Herbert, do „swego rodzaju melodii… miękkości, pokoju, radości, miłości i błogości, wzniosłej manny… nieba w zwyczajności”. Ale chociaż godzina czytania Biblii, medytacji, monologu i modlitwy przez większość dni nie przynosi tego rodzaju muzyki, rzeczywistość Boga i Jego obietnice rosły we mnie. Moja wyobraźnia stała się bardziej zdolna do wizualizacji zmartwychwstania i odpoczynku mojego serca w nim.


Zwłaszcza dla mnie, jako chrześcijanina, kosztowna miłość Jezusa, śmierć i zmartwychwstanie stały się nie tylko czymś, w co uwierzyłem i co odhaczyłem, ale nadzieją, która podtrzymywała mnie przez cały dzień. Odmawiam tę modlitwę codziennie. Czasami elektryzuje, ale ostatecznie zawsze uspokaja:


Kiedy kładę się do snu i wstaję dziś rano, to tylko dzięki Twojej łasce. Zachowaj we mnie radosną, żywą pamięci, że cokolwiek się stanie, pewnego dnia poznam moje ostateczne zmartwychwstanie, ponieważ Jezus Chrystus położył się za mnie w śmierci i zmartwychwstał dla mojego usprawiedliwienia.


Kiedy ta duchowa rzeczywistość rośnie, jaki ma wpływ na to, jak żyję? Jednym z najtrudniejszych rezultatów do wyjaśnienia jest to, co stało się z moimi radościami i lękami. Od czasu mojej diagnozy Kathy i ja przekonaliśmy się, że im bardziej staraliśmy się stworzyć niebo z tego świata — im bardziej w nim opieraliśmy naszą pociechę i bezpieczeństwo — tym mniej mogliśmy się nim cieszyć.


Kathy znajduje głęboką pociechę i odpoczynek w znajomych, pocieszających miejscach, w których spędzamy wakacje. Niektóre z nich to chaty z gołymi żarówkami na drutach, ale są to jej lokalizacje Sehnsucht (nostalgiczne) – przestrzenie, za którymi tęskni. Moje pseudo-zbawienie to zawodowe cele i osiągnięcia — kolejna książka, nowy projekt służby, kolejny kamień milowy w kościele. Z tych powodów odkryliśmy, że kiedy dotarliśmy do końca wakacji na plaży, nasze reakcje były zarówno przeciwne, jak i dziwnie takie same.


Kathy zaczynała opłakiwać potrzebę wyjazdu niemal natychmiast po przybyciu, co uniemożliwiało jej pełną zabawę. Fantazjowała o przykuciu się kajdankami do balustrady werandy i odmowie ruszenia się. Ja jednak zawsze się droczyłem i chętnie wracałem do pracy. Spędziłem większość czasu na plaży, robiąc “burzę mózgu” i rozpisując plany. Żadne z nas nie nauczyło się rozkoszować chwilą, więc nigdy nie wracaliśmy do domu wypoczęci.


Słowa niskiego, zielonego Mistrza Jedi idealnie do mnie pasowały: „Całe życie patrzył w przyszłość, w horyzont. Nieważne, gdzie był”. Kathy i ja powinniśmy wiedzieć lepiej. Wiedzieliśmy lepiej. Kiedy zamieniamy dobre rzeczy w rzeczy ostateczne, kiedy czynimy je naszą największą pociechą i miłością, z konieczności gorzko nas rozczarują. „Stworzyłeś nas dla siebie”, powiedział Augustyn w swoim najsłynniejszym zdaniu, „a nasze serca są niespokojne, dopóki nie znajdą w Tobie spokoju”. XVIII-wieczny autor hymnów, John Newton, przedstawił Boga mówiącego do ludzkiej duszy: „Te wewnętrzne próby pochodzące z twojej pychy używam, aby cię wyzwolić i złamać twoje plany ziemskiej radości, abyś znalazł we mnie wszystko”.


Ku naszemu zdumieniu i zachęceniu, Kathy i ja odkryliśmy, że im mniej staramy się zmienić ten świat w niebo, tym bardziej możemy się nim cieszyć.


Już nie obciążamy go żądaniami niemożliwymi do spełnienia. Odkryliśmy, że najprostsze rzeczy — od słońca na wodzie i kwiatów w wazonie po nasze własne uściski, seks i rozmowy — przynoszą więcej radości niż kiedykolwiek. To nas zaskoczyło.


Ta zmiana nie była rewolucją z dnia na dzień. W miarę jak rzeczywistość Boża jaśnieje mi w sercu, powoli, boleśnie i przez wiele łez, najprostsze przyjemności tego świata stały się źródłem codziennego szczęścia. Dopiero gdy stałem się, z braku lepszego określenia, bardziej niebiański umysłowo, widzę materialny świat jako zdumiewająco dobry boski dar, jakim jest.


Mogę szczerze powiedzieć, bez sentymentu i przesady, że nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy, że nigdy nie miałem więcej dni wypełnionych pociechą. Ale równie prawdziwe jest to, że nigdy nie miałem tylu dni żalu. Jedna z naszych najdroższych przyjaciółek sześć lat temu straciła męża na raka. Nawet teraz, mówi, może wydawać się, że wszystko jest w porządku, a wtedy znikąd jakieś przypomnienie lub myśl rzucą ją na bok i okaleczą ją smutkiem.


Tak. Stałem się wdzięczny za te podcięcia boczne, bo przypominają mi o przeorientowaniu się w przekonaniach mojej głowy i procesach serca. Kiedy poświęcam czas, aby przypomnieć sobie, jak radzić sobie ze swoimi lękami i rozkoszować się radościami, pociechy są silniejsze i słodsze niż kiedykolwiek.

2 komentarze:

Robert pisze...

Dzięki Zbyszku za to tłumaczenie!
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Robert B.

Unknown pisze...

Bardzo dziękuję za tłumaczenie. Pozdrawiam!