piątek, 17 października 2025

Opowiadanie o odpoczynku | Siódmy dzień Edenu

Mother With Two Children Relaxing On Nature Stock Illustration - Download  Image Now - Adult, Adults Only, Cartoon - iStock

 Siódmy dzień Edenu


Oto wioska położonej gdzieś pomiędzy falującymi wzgórzami, gdzie pszenica kołysała się jak złote morze, a wiatr niósł szepty pradawnych prawd. W małym ale zadbanym domku mieszkała kobieta imieniem Miriam. Była matką dwójki dzieci, Lei i Jonasza, których okrzyki i śmiech wypełniały powietrze niczym śpiew wróbli (jeśli to można nazwać śpiewem). Ale świat wokół Miriam nie był spokojny. Mieszkańcy wioski mierzyli swoją wartość szybkością i siłą rąk, pełnością spichlerzy i zgiełkiem dni. Zatrzymanie się oznaczało potknięcie; odpoczynek – porażkę.


Miriam czuła ciężar tego świata. Każdego ranka wstawała przed świtem, jej serce biło w rytmie wymagań życia. Piekła chleb, cerowała ubrania, spieszyła dzieci na lekcje, jej oczy nieustannie śledziły położenie słońca, jakby czas był złodziejem, którego można dogonić i prześcignąć. Jednak oczy jej dzieci stawały się ciężkie, ich dusze niespokojne, a własne serce Miriam przypominało lampę migoczącą na wietrze.


Pewnego wieczoru, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, malując niebo odcieniami ognia i miłosierdzia, Miriam usiadła przy wiejskiej studni, zmęczona. Zbliżył się do niej starzec imieniem Elihu, którego twarz nosiła ślady wielu pór roku. Jego kroki były powolne, rozważne, jakby sama ziemia uczyła go swojego rytmu. Niósł laskę, wyrzeźbioną w symbole winorośli i gwiazd, a jego oczy kryły cichą mądrość.


„Miriam” – powiedział, jego głos przypominał łagodny strumień – „dlaczego tak pędzisz? Pan odpoczął siódmego dnia, nie by pokazać słabość, lecz by nauczyć nas siły bezruchu.”


Miriam westchnęła, skręcając rąbek swojego płaszcza. „Ale Elihu, świat wymaga więcej. Moje dzieci muszą się uczyć, rosnąć, odnosić sukcesy. Jeśli zwolnię, zostaną w tyle.”


Elihu uśmiechnął się, wskazując na wzgórza, gdzie kwitły lilie, nieśpieszne wobec pór roku. „Spójrz na lilie, jak powiedział Nauczyciel. Nie trudzą się ani nie przędą, a jednak są odziane w splendor. Twoje dzieci nie potrzebują twojego pośpiechu; potrzebują twojego serca. Pan dał nam Eden nie jako tor wyścigowy, niejako plac targowy lecz jako ogród – miejsce do spaceru, zadumy, bycia.”


Jego słowa poruszyły coś głębokiego w Miriam, jak ziarno długo ukryte w ziemi. Wspomniała opowieści matki – o Adamie i Ewie, którzy spacerowali z Bogiem w orzeźwiającym chłodzie dnia, ich kroki niespieszne, serca pełne Jego obecności. Przypomniała sobie wezwanie Psalmisty, by „zatrzymać się i poznać”. No i szabat - święty bunt przeciwko światu, który nigdy się nie zatrzymuje.


Tej nocy Miriam podjęła decyzję. Czas na rewolucję, na bunt. Nie jakiś wykrzyczany i przegadany sprzeciw, lecz na cichą odwagę. Następnego ranka nie obudziła dzieci okrzykiem do pośpiechu. Pozwoliła im trwać w snach, ich małe piersi unosiły się i opadały jak fala. Gdy się obudzili, usiadła z nimi pod drzewem oliwnym. Pod jego gałązkami ciężkimi od owoców. Jedli chleb powoli, śmiejąc się, gdy okruchy spadały na ziemię.


„Mamo” – zapytała Lea, jej oczy błyszczały – „dlaczego tak długo siedzimy?”


Miriam odgarnęła kosmyk włosów z twarzy córki. „Bo, moje kochanie, Pan dał nam czas, by być razem, nie by mijać się w biegu.”


W kolejnych dniach Miriam wplatała bezruch w ich życie niczym nici w gobelin. Zabierała Leę i Jonasza nad rzekę, gdzie rzucali kamienie i patrzyli, jak kręgi tańczą na wodzie, nazywając kształty chmur zamiast liczyć godziny. Wieczorami opowiadała im historie o Noem, który ufał Bożemu czasowi, i o Rut, której cicha wierność przyniosła plon we właściwym czasie. Wieczory przy łóżkach trwały dłużej, pełne szeptanych modlitw i pieśni pokoju, a Miriam odkryła, że jej własne serce się uspokaja, jej oddech nie jest już tak bardzo ciężki od zmartwień.


Mieszkańcy wioski również zauważyli zmianę. Niektórzy drwili, nazywając ją leniwą, ale inni widzieli blask w oczach jej dzieci, sposób, w jaki pytania Jonasza stawały się głębsze, a śmiech Lei bardziej swobodny. Widzieli spokój Miriam, niczym źródło, które przyciągało innych do zatrzymania się. Jeden po drugim, całe rodziny zaczęły się przyłączać – dzieliły posiłki bez pośpiechu, spacerowały ścieżkami bez celu, odpoczywały, jakby odpoczynek był świętym aktem najwyższego posłuszeństwa.


Lata później, gdy Lea i Jonasz dorośli, nie pamiętali pośpiechu swoich wczesnych dni. Pamiętali poranki pod drzewem oliwnym, popołudnia nad rzeką, noce, gdy głos matki był jak balsam. Pamiętali rytm, który smakował łaską, życie, które przypominało Eden, gdzie obecność Boga nie była zasłużona, lecz przyjęta.


A Miriam, teraz z siwizną we włosach, siadywała przy tej samej studni, obserwując bawiące się dzieci, ich śmiech wznosił się jak kadzidło. Wówczas zrozumiała, co wiedział Elihu: że zwolnienie nie oznacza straty, lecz odnalezienie; nie pozostanie w tyle, lecz spacer z Tym, który stworzył czas. W bezruchu, w ciszy i odpoczynku, odnaleźli to, czego świat nie mógł dać – pokój przewyższający zrozumienie, miłość trwającą ponad tykanie zegara.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz